Pokonanie drogi o wycenie 9a już samo w sobie jest wielkim wyczynem, którym może się pochwalić stosunkowo niewielkie grono wspinających się kobiet. Tymczasem Belgijka Anak Verhoeven wspięła się na „Cosi se Arete” 9a w hiszpańskim Rodellarze dwukrotnie w odstępie raptem kilku godzin! Jej drugie przejście miało jeszcze jeden dodatkowy smaczek – nastąpiło już po zmroku, w świetle czołówki.
Cosi se Arete to prawdziwe wytrzymałościowe monstrum – droga autorstwa Daniego Andrady forsuje bowiem imponującą pochylnię sektora Piscineta – od postawy ściany do łańcucha liczy 50 metrów. Dla Anak Verhoeven wspinanie w takiej formacji i po tak długich drogach to jednak chleb powszedni – od samego początku kariery słynęła z niesamowitej wytrzymałości i upodobania do dróg, które takowej wymagają.
Nie dziwi zatem wybór takiego, a nie innego celu, ale decyzja o powtórnej wspinaczce po ciemku, już po osiągnięciu sukcesu za dnia, z pewnością może być rozpatrywana w kategoriach ekstrawagancji – próżno szukać w archiwach podobnych historii, a już na pewno nie miały one miejsca na drogach o takim stopniu trudności.
Jak relacjonuje Belgijka na swoim instagramowym profilu, pomysł na nocną akcję zrodził się zupełnie spontanicznie – tego dnia było bardzo gorąco i Anak na sprzyjające warunki musiała czekać do późnego popołudnia, aż temperatura spadnie. Być może to właśnie wtedy przez myśl przemknęło jej, żeby poczekać na zmrok. Okazało się jednak, że nie było to konieczne – droga padła jeszcze w świetle zachodzącego słońca, ale myśl o próbie pokonania jej w świetle czołówki nie dawała jej najwyraźniej spokoju. Nie czując żadnej presji, wszak droga została już odhaczona, Anak zaczekała aż zrobi się zupełnie ciemno, przypięła czołówkę do swojego tank-topu za pomocą znalezionego w plecaku repsznura i przećwiczywszy zakładanie jej na głowę jedną ręką ruszyła do góry…
Kiedy spojrzałem w dół, zobaczyłam małą plamkę światła z mojej latarki, odbijającą się w rzece. To było wspaniałe! Byłem trochę bardziej zmęczona niż za dnia i czułam, że chwyty są już mocno wilgotne. Ściana była również pełna małych pająków, które wyszły ze swoich kryjówek na nocne łowy. Musiałam poruszać się nieco wolniej (niż za dnia – przyp. red.), aby móc dostrzec wszystkie chwyty i zachować precyzję, ale po prostu wspinałam się wyżej i wyżej… Przeszłam pierwszy i drugi crux. Byłam teraz pewna, że dam radę, ale wiedziałam, że ostatnie metry będą już bardzo wymagające z uwagi na zmęczenie. Jeszcze kilka przechwytów i wpinam się do łańcucha po raz drugi tego samego dnia! Cóż, nie taki był początkowy plan, kiedy tego dnia przybyłam po skałę. Ale cóż to było za niesamowite, zaimprowizowane doświadczenie!
– tak swoją nocną wspinaczkę podsumowała Anak Verhoeven
Gratulujemy Belgijce świetnego przejścia (będąc precyzyjnym to dwóch ;-)), jak i pomysłu na nietuzinkową akcję nocną!
Źródło: planetmountain.com & instagram Anak Verhoeven