Koniec wyprawy na Trango Nameless Tower Michała Króla i Macieja Kimela

Koniec wyprawy na Trango Nameless Tower Michała Króla i Macieja Kimela; fot. Polski Himalaizm Sportowy

Nie tak to miało wyglądać… Michał Król i Maciej Kimel planowali jako pierwsi wejść zimą drogą British Route na Trango Nameless Tower w Pakistanie. Dla obydwu z nich była to już druga próba. Niestety, podobnie jak przed rokiem, musieli uznać wyższość góry. O ile jednak w 2023 zatrzymały ich skrajnie trudne warunki pogodowe, o tyle w tym roku zawiodła… wyprawowa logistyka. A konkretnie: lokalna agencja, która nie wywiązała się z umowy i nie zadbała o należyte zabezpieczenie bazy. Nasi rodacy nie kryją rozgoryczenia i konsternacji całą sytuacją.

Początek wyprawy był obiecujący – wszystko szło zgodnie z planem. Tak jak pisaliśmy wcześniej, pomni doświadczeń z ubiegłego roku, Michał i Maciej zdecydowali się na znaczną redukcję ekwipunku – nastawiali się na dwutygodniową akcję górską, stąd też zabrali mniej prowiantu. Po dotarciu na miejsce od razu przystąpili do działania, wnosząc depozyt na wysokość 5300 m n.p.m. tuż pod ścianę. Zaporęczowali także ostatni, 300-metrowy fragment śnieżnego podejścia bezpośrednio pod linię, którą zamierzali się wspinać.

W tym czasie w bazie pracownicy lokalnej agencji Lela Peak rozkładali mesę. Prognozy zapowiadały załamanie pogody, więc z góry było wiadomo, że należy ją zabezpieczyć przed huraganowym wiatrem, który wkrótce uderzył z jeszcze większą siłą niż było to spodziewane. Zespół postanowił ewakuować się niżej i przeczekać najgorsze niżej. Gdy pogoda się poprawiła, 20 lutego wrócili do bazy i… zaczął się koszmar, którego nie spodziewali się w najczarniejszych snach.

Na profilu Polskiego Himalaizmu Sportowego możemy przeczytać relację Macieja Kimela, która dobitnie oddaje skalę niekompetencji przywołanej wcześniej agencji i jej pracowników:

„Kucharze kiedy zobaczyli w jakiej stanie jest baza odwrócili się na pięcie i powiedzieli, że nic tu po nich. Z Michałem zakoczowaliśmy pod mikronamiotem, zabezpieczonym jakąś plandeką, wykorzystując liofilizaty i gaz, którego mieliśmy używać w ścianie. Agent zwodził nas, że nowa mesa pojawi się lada moment. Minęło 6 dni… Gdybyśmy od początku wiedzieli, że czeka nas niemalże tydzień walki o przetrwanie zeszlibyśmy do Askole. A my czekaliśmy, licząc że to właśnie tego dnia agencja wywiąże się ze swojej umowy… Codzienne temperatury oscylujące w okolicach minus 30°C, przejadanie zapasów, narastające zmęczenie, niemoc i przemarznięcie.

Kiedy po 6 dniach ostatecznie ktoś się pojawił… z namiastką tego, co było zakontraktowane (brak agregatu – a zarazem możliwości choćby podładowania telefonu satelitarnego, czołówek; brak ciepła – a zarazem stworzenia w mesie warunków do odpoczynku i regeneracji; letnia mesa – grubość rurek, która kolejny raz zostałaby rozniesiona w drobny pył przy kolejnej wichurze)… Widząc to wszystko postanowiliśmy schodzić. Nie mieliśmy już połowy zapasów zarówno jedzenia jak i gazu w ścianę. Byliśmy załamani i wykończeni tym trudnym czasem.” 
– komentuje sytuację Maciej Kimel.
Mesa, a raczej to co z niej pozostało po huraganowym wietrze; fot. Polski Himalaizm Sportowy

Mesa, a raczej to co z niej pozostało po huraganowym wietrze; fot. Polski Himalaizm Sportowy

Zawód i słuszne pretensje w kierunku pracowników oraz kierownictwa agencji Lela Peak wyraził również w swoim komentarzu Michał Król:

„Czujemy się zawiedzeni poziomem dezorganizacji ze strony agencji. Jesteśmy załamani komunikacją z agentem. Postawiona mesa była tak naprawdę letnim namiotem, nie zabezpieczonym w żaden sposób przed panującymi w Karakorum zimowymi warunkami. Kucharze przed prognozowanym załamaniem pogody nie zabezpieczyli ani sprzętu, ani jedzenia. Zbagatelizowali załamanie pogody, zlekceważyli swoje obowiązki. Tak – jesteśmy rozgoryczeni. Była to sprawdzona agencja. Z jej usług korzystaliśmy już… natomiast w tym roku – nie zawahamy się tego powiedzieć – zniszczyli nam wyprawę nie wypełniając swoich obowiązków.”

Nasi rodacy będą musieli więc odłożyć plan pierwszego zimowego przejścia drogi Brytyjczyków na Trango Nameless Tower przynajmniej o kolejny rok. Mamy nadzieję, że jeśli zdecydują się wrócić, to porzekadło „do trzech razy sztuka” okaże się dla nich szczęśliwe – limit pecha chyba już wyczerpali… Obecnie czekają w Islamabadzie na powrót do kraju.

Źródło: Polski Himalaizm Sportowy

 

 

Booking.com