Marcin „Yeti” Tomaszewski i Paweł Hałdaś wytyczyli nową drogę na Alasce – „Zimne wojny”

Marcin "Yeti" Tomaszewski i Paweł Hałdaś z nową drogą na Alasce - "Zimne wojny"; fot. arch. Marcin Tomaszewski

To się nazywa alpinizm przez duże „A”! Po trwającej 10 dni akcji górskiej Marcin „Yeti” Tomaszewski i Paweł Hałdaś wytyczyli nową drogę „Zimne wojny” (980 m, A3, M5+, 70°) na południowej ścianie jednej z turni masywu Moose’s Tooth na Alasce. Kapitalne przejście naszych rodaków w trudnych, zimowych warunkach odbiło się szerokim echem w mediach górskich całym świecie. Z niecierpliwością czekaliśmy na więcej szczegółów – dziś ukazała się relacja Marcina Tomaszewskiego, którą publikujemy poniżej. 


Marcin Tomaszewski na swoim facebookowym profilu tak opisuje całą przygodę:

Ruszając z Pawłem Hałdasiem na Alaskę nie mieliśmy ostatecznie sprecyzowanych planów. Pod uwagę braliśmy dwa rejony: masyw Kichatny oraz Moose’s Tooth. Decyzja zapadła dość naturalnie, czuliśmy się wolni w tym wyborze, kierując się odczuciami oraz intuicją. Wybraliśmy szczyty Moose’s Tooth od strony południowej. Szperając w sieci przed wyjazdem nie odnalazłem zbyt wiele informacji o istniejących drogach w tych rejonach, media milczały na temat zimowych wspinaczek w stylu wielkościanowym na Alasce.

Postanowiliśmy więc odpuścić, wyluzować i nie skupiać się na tym, tylko otworzyć na przygodę. Stanąć pod górą, wskazać palcem miejsce na ścianie gdzie zapragniemy się wspinać… podobnie jak dziecko stojące na palcach, wskazujące upragnione ciastko za ladą sklepu cukierniczego u boku rodzica. Wolność w wybieraniu takich „ciasteczek” jest wspaniałym odczuciem, nie przychodzi jednak sama.

Marcin "Yeti" Tomaszewski i Paweł Hałdaś; fot. arch. Marcin "Yeti" Tomaszewski

Marcin „Yeti” Tomaszewski i Paweł Hałdaś; fot. arch. Marcin „Yeti” Tomaszewski

Pierwszego ranka budzik nastawiliśmy na 6:00, o 7:00 żywo wyszliśmy z namiotu tylko po to by po niecałej minucie jeszcze bardziej żwawo do niego powrócić! Do ciepłych jeszcze śpiworów. Było naprawdę zimnooo. Momentalnie „spawało” palce od rąk i nóg, w których traciliśmy czucie. Żarty się skończyły. Od tamtej chwili przestawiłem swój budzik na stałe na godzinę 7:00, o której było już nieco lepiej. A przynajmniej tak sobie wmówiliśmy.

Podejście pod ścianę pomiędzy głównym a zachodnim wierzchołkiem masywu nie wyglądało optymistycznie. Domyślałem się, że o tej porze roku lody dopiero się tworzą i nie mamy co liczyć na stabilną pokrywą śnieżną, dlatego z obawy o lawiny (stok o nachyleniu 60/70 stopni) postanowiliśmy przejść asekurując się pomiędzy skałami na sztywno.

Ciężkie wory transportowe nie pomagały – w czasie ich przenoszenia z bazy pod ścianę przechodziliśmy od kopnego po uda śniegu po krystalizujący się firn. Gdy tylko dostaliśmy się do pierwszych skał ściany założyliśmy stanowisko oraz powiesiliśmy naszego portaledga Delta3p, gdzie kolejnego dnia przetransportowaliśmy cały sprzęt.

Kolejnego dnia rozpoczęliśmy wspinanie bez powrotu do komfortowej bazy. Postanowiliśmy nie rozstawać się już z górą. Zabrany w ścianę komunikator tekstowy InReach pokazywał nam co prawda niskie temperatury, ale z drugiej strony sporo słonecznych dni. Jak się później okazało, zaważyło to na naszej słonecznej dokumentacji fotograficznej ze tej wspinaczki. W załamaniu pogody, opadach i przy braku słońca kilka zdjęć, krótki film kosztował nas czasochłonne i stresujące przywracanie czucia w dłoniach.

Na jednym ze stanowisk prawie kilometrowej ściany; fot. arch. Marcin "Yeti" Tomaszewski

Na jednym ze stanowisk prawie kilometrowej ściany; fot. arch. Marcin „Yeti” Tomaszewski

„Znowu się udało” – myślałem niemal po każdym przywróceniu krążenia w opuszkach palców. W trakcie fotografowania ważne było aby zdjęte rękawice schować pod kurtkę po to, aby nie zamieniły się w jedną chwilę w sopel lodu. Podobnie jak podczas ostatnich moich wypraw stosowałem zasadę, że jeśli stracę kontakt z palcami u rąk czy nóg, to zatrzymuję się w miejscu, w którym się znajduję i rozgrzewam do skutku. To działa i dzięki tej metodzie podczas ostatnich wypraw ja i moi partnerzy nie doznaliśmy nawet najmniejszych odmrożeń. Drugą zasadą jest eliminacja błędów taktycznych wynikających z nieuwagi i nie przewidywania.

Od chwili gdy wbiliśmy się w pierwsze wyciągi ściany zaczęła się walka z zimą, a w drugiej kolejności z nią, ścianą. Ta druga zaskoczyła nas wypełnionymi piachem oraz zalanymi skałą szczelinami. Na większości wyciągów wbijaliśmy od 70-80% „bird beaków”, jedynek i innych pionowych haków, które siadały bardzo dobrze do poziomu A2- A3. Dopiero w drugiej kolejności osadzaliśmy „camy” – na całej drodze tylko kilka standardowych haków. Wspinaczka wymagała od nas dużej wyobraźni i kreatywności, pomimo logicznej formacji w postaci rysy, która prowadziła nas przez ścianę! Po zaporęczowaniu kilkuset metrów przenieśliśmy nasz biwak na wygodną półkę ze śniegiem wyżej w ścianie. Śnieg ten był nam potrzebny do gotowania.

Zespół w trakcie biwaku w ścianie; fot. arch. Marcin "Yeti" Tomaszewski

Zespół w trakcie biwaku w ścianie; fot. arch. Marcin „Yeti” Tomaszewski

Jeden wrzucony do namiotu worek wystarczał na kolację i śniadanie. Zabrany w ścianę gaz, pomimo całonocnego ogrzewania w śpiworach działał zbyt opieszale żebyśmy mogli topić duże ilości wody, dlatego, zamiast płatków z mlekiem o poranku jedliśmy po pół tabliczki czekolady i batonie popitym ciepłą kawą. Kluczem był dla nas czas spędzony w ścianie oraz wyścigi z kolejnymi załamaniami pogody. Wykorzystanie każdej szansy. Co dwa dni nachodziły nas opady śniegu, które uwalniały z góry intensywne pyłówki, które z kolei sprawdzały, czy aby nadal chcemy pozostać tu gdzie jesteśmy i w dodatku bezczelnie wspinać się do góry. Temperatury spadały w ciągu dnia do około -30st. C.

Na prowadzeniu zmienialiśmy się każdego dnia i sam już nie wiem, kto miał lepiej. Prowadzący czy asekurant. Ten drugi stojąc na stanowisku wraz z upływem czasu wpadał w usypiające objęcia zimy, która bawiła się nami bez żadnego wysiłku. Kompletnie nas ignorując. Zwyczajnie odsłaniała swoje mroźne oblicze. To my walczyliśmy, nie ona. Najcieplejsze puchy po kilku godzinach poddawały się naporowi lodowej armii. Prowadzącemu było za to już o wiele cieplej musiał jednak cierpliwie, metr po metrze mierzyć się z tą dziwną formacją. Nie trudną w sensie technicznym, a jednak. Stojąc pod ścianą widzieliśmy jedynie jej skalne oblicze jednak ze ściągniętych z sieci zdjęć wynikało, że ponad nim czeka nas jeszcze dobrych kilka wyciągów mikstowego wspinania.

Marcin "Yeti" Tomaszewski w trakcie wspinaczki drogą "Zimne wojny" na Moose's Tooth; fot. arch. Paweł Hałdaś

Marcin „Yeti” Tomaszewski w trakcie wspinaczki drogą „Zimne wojny” na Moose’s Tooth; fot. arch. Paweł Hałdaś

I tak tez się okazało. 8 marca lokalnego czasu, dziesiątego dnia wspinaczki, w dzień kobiet, postanowiliśmy podarować sobie prezent z tej okazji i zaatakować szczyt. Po przejściu monolitycznej ściany puściliśmy się ostatniego stanowiska i ruszyliśmy w nieznane, w kierunku szczytu. Tego dnia pogoda miała kaprys stanąć po naszej stronie. Na odcinku sześciu pełnych wyciągów mierzyliśmy się zarówno z partiami hakowymi jak i klasycznymi, było trochę firnu i śniegu i na końcu… szczyt. Paweł dotarł na niego pierwszy.

– Idź, powiedziałem, poczuj to. Postaw pierwsze kroki. Ja już znam to uczucie, zostanie w Tobie do końca, zobaczysz…

W pełnym słońcu dotarłem do mojego partnera, który siedział uśmiechnięty na śniegu.

– Wyżej się już nie da! – Krzyczał.

Dookoła roztaczały się pod nami góry Alaski, puste o tej porze roku. Oszałamiające!

Niesamowita panorama roztaczająca się ze szczytu; fot. arch. Marcin "Yeti" Tomaszewski

Niesamowita panorama roztaczająca się ze szczytu; fot. arch. Marcin „Yeti” Tomaszewski

Mieliśmy z Pawłem dużo szczęścia, ale wiem też, że to szczęście nie zadziałałoby gdybyśmy nie włożyli w tą wspinaczkę całego serca. Puścili się w ścianę nie patrząc w dół, tak jak dziecko, które walcząc z lękiem wysokości wysoko na drabinie nie patrzy pod nogi. Ta metoda z dzieciństwa działa. Takie chwile utwierdzają mnie w przekonaniu jak ważna jest świadomość, mądre wyprowadzanie na manowce swoich ludzkich odruchów, myśli i to tylko po to aby choć na jedną chwilę przyjrzeć się światu z innego kąta. Stanąć naprzeciw człowieczeństwu? Może na chwilę stać się kimś innym? A potem wrócić. To dla mnie coś niewytłumaczalnie dziwnego, bo przecież po powrocie do domu tak jak wszyscy poruszamy się po kamiennych chodnikach. Różnimy się od siebie jedynie swoimi wyborami.

Przebieg drogi „Zimne wojny” (980 m, A3, M5+, 70°) na południowej ścianie Moose’s Tooth; fot. arch. Marcin "Yeti" Tomaszewski

Przebieg drogi „Zimne wojny” (980 m, A3, M5+, 70°) na południowej ścianie Moose’s Tooth; fot. arch. Marcin „Yeti” Tomaszewski

Im dłużej się wspinam tym bardziej wiem, że wspinanie jest jedynie narzędziem do czegoś większego, być może kluczem. Im dłużej się wspinam, tym więcej czuję w sobie pokory, sympatii do ludzi i pewności siebie, która również jest istotna w naszych ludzkich relacjach. Częściej się uśmiecham i potrafię więcej dać siebie bliskim i nie tylko. Do czego jeszcze? Jeszcze nie wiem, ale na pewno się dowiem.

Yeti

Źródło: planetmountain.com / FB Marcin Tomaszewski

Booking.com